Zastanawiasz się, jak wyglądają wnętrza artystów i czym kierują się podczas urządzania oryginalnych przestrzeni? Przeczytaj wywiad z Justyną Małczak i zainspiruj się industrialną aranżacją jej domu.
Doceniam piękne przedmioty – nie anonimowe, lecz takie, za którymi stoi konkretny twórca lub jakaś historia. Lubię się nimi otaczać. Dlatego w moim mieszkaniu jest dużo plakatów, obrazów, ceramiki czy rękodzieła. Jestem wrażliwa na kształty, formy, kolory, to, jak na danym obiekcie załamuje się światło. Jako malarka pracuję z kolorem na co dzień, co sprawia, że zapewne jest mi łatwiej komponować różne elementy we wnętrzu.
W stylu industrialnym podoba mi się prostota, oszczędność form, przestrzeń, jakiś taki klimat niedokończenia, pozostawienia na pewnym etapie. Są to wartości, które też cenię w sztuce i do których dążę we własnej twórczości. I tak, jak pasuje mi zestawienie betonu z aksamitną kanapą, tak ja na chropowatym papierze do akwareli maluję miękkie, kobiece kształty. Grają mi takie kontrastowe zestawienia.
Nie znam teorii tego tematu – ja robię to zupełnie intuicyjnie. Staram się budować bazę z prostych mebli, w kolorach naturalnych, kolorach ziemi – wówczas tworzy się przestrzeń do wyeksponowania elementu bardziej dekoracyjnego w formie, czy o wyrazistym kolorze. Uważam, że w każdym mieszkaniu znajdzie się miejsce dla antyku, przedmiotu z duszą. I tak na przykład, jeśli gięte krzesło nie pasuje nam do zestawu w jadalni, można zmienić jego funkcję: ustawić jako stolik nocny obok łóżka, wieszak na ręczniki w łazience, czy jako kwietnik w salonie.
Kiedyś wybierając rzeczy do domu, kierowałam się przede wszystkim ich funkcjonalnością z myślą o tym, że będą służyły mi latami. Czasem rezygnowałam z tego, co mi się podobało, bo nie było praktyczne. Obecnie kieruję się głównie względami estetycznymi – wybieram to, co mnie zachwyci. Zwracam też uwagę na jakość oraz materiały – lubię te proste i naturalne: drewno, metal, miedź, len czy bawełnę.
Kiedy kilka lat temu wpadłam w szaleństwo domowej dżungli, rośliny stały wszędzie, w każdym kącie mieszkania. Teraz staram się je komponować w większe zielone plamy. Te ciekawsze eksponuję osobno, by ich piękne liście nie zginęły w gąszczu innych. Lubię też wyszukiwać nietuzinkowe dodatki do roślin: przede wszystkim donice, często ceramiczne czy betonowe, zakupione od polskich rękodzielników, ale też kwietniki vintage, podpory czy ciekawe systemy nawadniania.
Nasze mieszkanie, nasz dom jest przede wszystkim miejscem rodzinnym, bezpiecznym, gdzie każdy domownik ma swoje ulubione kąty. Moja rodzina nie przepada za zmianami, dlatego baza mieszkania – kolor ścian, ustawienie większości mebli czy funkcje pomieszczeń są stałe. Musi mnie coś naprawdę zachwycić, żebym chciała zaburzyć ten układ. Natomiast często zmieniam dodatki, galerię ścienną czy miejsca dla drobnych mebli. Jeśli mam ochotę na metamorfozę, to wymieniam tekstylia: poduchy, zasłony, a nawet dywany. I za każdym razem zadziwia mnie to, jak tak małym nakładem można zupełnie odmienić nastrój mieszkania.
Urządzanie wnętrza zawsze stawia przed nami wyzwania w postaci ograniczeń – a to przestrzeni, a to małego dziecka, co to zabrudzi sofę, okien nie tam, gdzie byśmy chcieli, budżetu, czy drzwi nie do przesunięcia. Nie dokładajmy sobie sami kolejnych granic tam, gdzie ich być nie musi. Nie bójmy się eksperymentować, bawić się, przestawiać. Nasze mieszkanie nie musi być pod linijkę, utrzymane według konkretnego stylu. Ma sprawiać nam radość oraz pozytywnie nastrajać, gdy w nim przebywamy. Funkcjonalność i praktyczność są ważne, ale pozwólmy sobie czasem na zakup czegoś, tylko dlatego, że nas zachwyca, że dla nas jest piękne.